Kto miał okazję odwiedzić Powielin i jego okolice, wie, że nazwa Borówkowy Raj wcale nie jest przesadzona. Po horyzont krzaki borówek, w tle kolorowe ule, grządki z warzywami, obok jabłonie, grusze i śliwy. Jeden dzień w tym gospodarstwie, a poczuć się można jak u rodziny na wsi. Dla mnie to było jak powrót do czasów, gdy byłam dzieckiem. Wierzę, że po przeczytaniu rozmowy z Panią Jolą poczujecie się tak i Wy.
Asia Żuchlińska, BioBazar:
Pani Jolu, bardzo dziękuję za zaproszenie i możliwość odwiedzenia was w waszym królestwie. Znamy się od lat, ale na dłuższą rozmowę na BioBazarze próżno znaleźć czas… Od razu nasuwa mi się pytanie, jak to się wszystko zaczęło? Jak została pani rolniczką?
Jola Turkiewicz:
Właściwie od zawsze, od młodości, uprawa roślin była moją pasją i trochę
odskocznią od codzienności. Jako mieszkanka Warszawy koniecznie chciałam mieć
działkę, miejsce, gdzie mogłabym uprawiać własne warzywa czy owoce. Zaczęłam od
działki pracowniczej kupionej przez rodziców na Siekierkach. Uprawiałam tam
warzywa, były tam też drzewa owocowe. Kolejna działka była w Miedzyszynie (my
mieszkaliśmy wtedy w bloku na Saskiej Kępie) i tam na skraju lasu moje uprawy
zajęły już 850 metrów kwadratowych. Mieliśmy tam wszystko, ziemniaki, pomidory.
Robiłam własne przetwory, które w trudnych latach 80. były wielkim rarytasem. Hodowaliśmy
też kaczki, ale nigdy ich nie jedliśmy. Karmiliśmy je, trzymaliśmy na rękach,
więc jak moglibyśmy je później zjeść? U nas do dziś kury dożywają starości. Nie
zabijamy ich, gdy przestają znosić jaja.
Asia:
Ale to było cały czas hobby, czy już praca?
Jola:
Zawodowo pracowałam wtedy w ministerstwie – tam zarabiałam pieniądze, żeby móc
je potem wydawać na to, co posadzę na swoich grządkach. Działka była dla mnie
formą relaksu. Odwiedzali nas tam znajomi, często zresztą podśmiewywali się, że
„o, Jola już idzie w grządki”, a mnie to uspokajało. Bardzo to zawsze lubiłam.
Asia:
Potem pracowała pani, i z resztą nadal pani pracuje jako tłumaczka przysięgła
języka włoskiego i francuskiego, prawda? To skąd plantacja borówek?
Jola:
Jakoś trzeba było na ziemię i krzaki zarobić 🙂 Ja nadal tłumaczę i bardzo to
lubię, ale zawsze planowałam i myślałam o tym, co będzie za jakiś czas.
Wiedziałam też, że warto będzie dorobić do emerytury i szukałam pomysłu na może
już nie tak czysto umysłową pracę na tzw. stare lata.
Asia:
Kiedy kupiła pani ziemię pod Borówkowy Raj i pierwsze borówki?
Jola:
Pierwszą działkę 3,5 ha kupiłam w 2003 roku w Łosewie. Tu na
bazie starej obory zbudowaliśmy nasz pierwszy dom. Przy sadzeniu pomagali nam
sąsiedzi. Pamiętam, że to było w październiku, gdy padał pierwszy śnieg.
Sąsiedzi z początku patrzyli na mnie nieufnie, ot warszawianka przyjechała na
wieś, dla zabawy. Myśleli, że to kaprys, fanaberia. Ale jak zobaczyli, jak
pracuję w polu i razem sadziliśmy po 200 krzaków dziennie, to sami powiedzieli
w końcu „pani to potrafi”, co było dużym komplementem i wyrazem uznania. Dziś
gospodarstwo ma łącznie ok. 30 hektarów i oprócz 7 odmian borówek (Earli,
Huron, Spartan, Duke, Bluecrop, Chandler, Toro) mam też tak naprawdę wszystkie warzywa,
bo i ziemniaki, i buraki, kalarepę, marchew, koper, pietruszkę, pomidory,
ogórki, ale też owoce: jabłka, śliwki, gruszki, maliny, truskawki, porzeczki
białe, czerwone, czarne. Aha, no i kury mamy, biegają tu sobie dookoła.
Asia:
Dużo tego i bardzo duża różnorodność, super! Jesteście prawie samowystarczalni.
A skąd czerpała pani wiedzę na temat uprawy, bo nie ma to przecież nic
wspólnego z pani wykształceniem? Ktoś z rodziny prowadził wcześniej
gospodarstwo na wsi?
Jola:
Mój dziadek, którego nie znałam, pochodził z okolic Rogowa – mieszkał na wsi,
więc może coś w genach zostało 🙂 A poza tym zawsze lubiłam czytać „Działkowca”
(magazyn ogrodniczy, który jest obecny na rynku wydawniczym od 70 lat) i tak
naprawdę stamtąd czerpałam wiedzę. Pamiętam, przeczytałam artykuł o pionierach
uprawiających borówkę i bardzo mnie ten temat zaciekawił i wciągnął. Zresztą
pierwsze borówki mieliśmy już na działce pod Miedzyszynem, ale tam się nie przyjęły,
ale ja się łatwo nie poddaję.
Asia:
A jak to się stało, że zdecydowała się pani na uprawę ekologiczną?
Jola:
Ja ani w przeszłości, ani teraz nigdy nie używałam sztucznych nawozów. Jak
potrzebowałam nawozu, to za zgodą sąsiadów po prostu zbierałam kupy z pola,
gdzie pasły się ich krowy i tak miałam własny obornik. Certyfikat był kolejnym
krokiem, zwłaszcza że nigdy nie stosowaliśmy żadnych oprysków, pieliliśmy,
wykaszaliśmy, więc droga do jego uzyskania wcale nie była trudna.
Asia:
A jak trafiliście na BioBazar?
Jola:
O rany, to tak dawno było… Chyba w drugim roku działania BioBazaru (2012 rok)
gdzieś usłyszałam czy przeczytałam o nim. Wcześniej sprzedawaliśmy głównie
hurtowo, a tak jesteśmy bliżej klienta. Zresztą i do gospodarstwa pod koniec sezonu
zapraszamy naszych klientów na zbieranie borówek. Agroturystykę też tu mamy.
Raz byli u nas Włosi i powiedzieli, że tu co okno to obraz, takie piękne
widoki.
Asia:
Na BioBazarze spotkać was można w środy, piątki i soboty, po sezonie też. To zasługa
tego, że poza uprawą macie też przetwórnię?
Jola:
Mamy przetwórnię, pakowalnie, chłodnię do przechowywania borówki. Robimy z
borówki soki, przetwory, mam też swoje ogórki małosolne, kiszone, chrzan, jest
tego trochę, jest co robić cały rok.
Asia:
A co jest największym wyzwaniem dziś dla was w gospodarstwie?
Jola:
Gospodarstwo cały czas musi się udoskonalać i rozwijać. Dziś dużym wyzwaniem
jest susza, brak opadów deszczu. My mamy studnie, pompy i system nawadniania
wszystkich owoców i warzyw.
To duża inwestycja, ale deszczu prawie nie ma, bez tego nie dalibyśmy rady.
Asia:
Pani Jolu, ogromnie dziękuję za gościnę, to był cudowny czas. Do zobaczenia na
BioBazarze!